wtorek, 14 listopada 2023

W każdym z nas umiera coś w chwilach na to nieprzewidzianych momentów życia, które wydawały się kwintesencją szczęścia i radości. Czymś, co będzie dostarczać nam motywacji, siły i przyjemnego ciepła żaru motywacji, by stawiać czoła temu, co nieznane, ciekawe, ale z czasem w wielu z nas zachodzi coś na wzór wstrzyknięcia atramentu do szklanki z cieczą. Na początku jest intensywnie interesująco, w wielu z nas otwiera to spojrzenie na coś, czego jeszcze nie doświadczyliśmy. Czy będzie tak zawsze? Zmiany, które tworzą nas ludźmi, nie są tak proste i łatwe do wyjaśnienia. Wielopoziomowość naszego życia bardziej przypomina nieustanne poznawanie dni na nowo. Otaczający nas świat widzi tylko czarne i białe. Dlaczego nie dostrzegają reszty?


Świat jest ogromny, kusi i nęci nas swoim zapachem trującego ukojenia i słodkiego zamieniającego się w gożki smaku egzystencji. Często przed snem w swoim pokoju nie czułem się sam. Każdy znajdzie jakieś swoje wytłumaczenie, ale jedyną realną rzeczą, która istnieje, to wewnętrzny ból, stan, w którym nasze wnętrze zjada wszystko i gnije.

Kiedyś tak obce, a dziś bliskie, myśli o tym, ilu ludzi cierpi, nosząc maski radości i spełnienia. Maski – dobre stwierdzenie, bo z przodu mogą być naprawdę piękne, zdobione, malowane z piórami, cekinami. Mogą nam dać coś, czego chcielibyśmy naturalnie. By było to naszym prawdziwym obliczem. Często z drugiej strony tej fasady znajduje się skrzywdzona, cierpiąca, poraniona, zabliźniona twarz, którą piękna maska uwiera i powoduje głębsze rany. Jej haczyki nas zabijają. Nie wszyscy noszą ciężkie, azbestowe oblicza skały. Wiele osób ma te papierowe, chwilowe. Pozwól, że coś ci opowiem.
Czemu się w tym odnajduję i czuję jak w domu? Czy ja widzę swoje życie oczami snu? Snu, którego nie chcę widzieć. W mojej głowie dziękuję się wiele, ale autobus jadący w deszczu dociera do mojego celu. Chłodny poranek w zamglonym mieście z lekko rodzącym się deszczem, który spadając na twarz, pogłębia efekt październikowego poranka. Chłodne powietrze wypełniające płuca, budzący się metropolia, miasto jak żywy organizm napędzany benzyną i prądem. Tak, jak ja muszę wypić kawę, w przecudowny sposób jej smak zaczyna wpływać na mój organizm. Najpierw zapach, później gesty, lepki, słodki, goszki smak. Dziwne, teraz myślę, że kiedy jest się dzieckiem, synonimem bycia dorosłym, jednym z takich atrybutów, nie dla dzieci jest kawa. W młodym rozumie nie za bardzo się to układa. Dlaczego tak właśnie jest, że dorośli piją coś tak paskudnego? Ale z biegiem lat i dojrzewaniem, faktycznie nazwałbym to dorosłością. Ten goszki smak spalonego ziarna, które o ironii ma dodać ci siłę i pobudzić cię właśnie do działania. W takie dni nie skupiam się zbyt na świecie. Podchodzę, kupuję kawę, jak narkoman do swojego dilera, po codzienną dawkę narkotyku
cdn




On mnie widzi, widzi to, co mam na twarzy! Tak, on zna te blizny. Jego żona jest chora na raka, a praca pomaga mu to przemóc, choć na chwilę. Nie myślę, boję się sam siebie. Mam wrażenie, że jednym ruchem w słowny sposób mógłbym odgryźć komuś głowę wraz z zawartością, jak odkręca się słoik i wciąga do ust, kąpiąc po brodzie.
Ten dzień jest męczący. Wracam do siebie, spowrotem po dzisiejszych ekscesach. Myślę tylko o tym, by ten parszywy dzień się skończył. Jeszcze chwila, opuszczam pracę. Jak oddech w masce tlenowej, zakładam słuchawki. Mam czasami odczucie, że jest to jak narkotyk. Jadę do domu, wsiadam w tramwaj. Wracając, myślę sobie, że w sumie ten człowiek z rana nie chciał mi nic złego powiedzieć. Pewnie miał rozmowę z szefem. Problem jego jest taki, że ma upośledzone dziecko. Czy zjadając go jak agresywny tygrys przyczyniłbym się do czegoś dobrego? Z dwóch stron, szef też nie chciał źle. Przyszedł spokojnie, grzecznie, z szacunkiem i troską, bez rozkazów. Powiedział, że wierzy we mnie. Pokręcone to jest. Mam około 30 lat, może głupoty mam za sobą, ale błędy przede mną.
Szybkie popołudnie i zasypiam. Sen przyszedł względnie łatwo. Zapach poduszki, miłe uczucie rozluźnienia, delikatność koca. Morfeusz rozpościera swoją krainę. Chcące odpocząć ciało i dalej pracujący mózg współgrają w symbiozie, której owocem jest coś przypominające kota, którego muszę prowadzić na smyczy. Ale najdziwniejsze jest to, że zakładam mu czapeczkę kaczki. Co za dziwny sen. Spacerując z moim małym przyjacielem, widzę, że nie żywi się niczym, ale jest głodny. Podchodząc do wody, zdejmuje mu czapeczkę kaczki, obrożę i widzę, jak nagle wskakuje, nurkuje jak ptak polujący w dół do wody, gdzie są małe kaczuszki ryby. W szybkich ruchach zjada ryby, ale z kaczkami zaczyna się bawić. Jest jakby wiedział, jak mała kaczka się zachowa. Podpływając od dołu, zjada, raczej połyka żółte żyjątko.
Poranek przyszedł nieoczekiwanie, jak złodziej kopnął mnie w głowę, a podaż kolejny dzień świstaka się zaczęła. Przede wszystkim dostałem do zaszywania swoistego znaczenia promienie słońca pod język. O dziwo, pomoc ich nie jest widoczna dla mnie, ale ma pomoc z bolącą ręką. Której jakiś czas temu doświadczyłem w wielkim skręcie, będąc w pokoju, odczuwając wielki ból w sobie. Nie możność wypuściła tygrysa, o bardzo ostrych pozorach, które w symfonii żyletek walczyły z moją ręką. Moje ciosy w niego kończyły się dotkliwą odpowiedzią. Z jego strony skutkiem tego po dłoni spływała mi krew. Czułem się jak gladiator, który pokonał potwora.
Ale najśmieszniejsze jest to, że moje oczy widzą ludzi z podobieństwami ran i krzywd, osobowości bulu i czerni. W spojrzeniach na cały świat. Czy można im... Nam... Pomoc?
Wczoraj w pracy zapomniałem o starciu z kimś o wiele potężniejszym od tygrysa. Swoisty smok naznaczył moją dłoń swoim ognistym dotykiem. Bojąc się go dotknąć, bardzo boleśnie się do niego przytuliłem. Maska wtedy mi się osunęła, i zacząłem dostrzegać innych. Kiedy ból zmienił się z tego rozdzierającego wnętrza, a raczej odpadania zgniłych jego części, zepsucia i zniszczenia, w którym mieszka istota w głębi jaskini. Włączam w domu urządzenie, które czyni mnie dorosłym. Swoisty nektar wylewający się do szklanki o ciemnym kolorze, jak antidotum na więzy snu, rozpuszcza pozostałości.
W taki poranek, który jeszcze nie wiem, co przyniesie, myślę czasami do kąt. To wszystko idzie. Informacje w telewizji o kolejnych wyborach, wojnach, zamieszkach i tego typu bzdury usypiają naszą czujność. Jak Krzyś, który wolał wilk, a później znamy skutek tego opowiadania. Biorąc kolejne łyki kawy, myślę o śnie. Stworzenie podobne do kota. Żyje na ladzie od maską kaczki, zjada inne, nie jako swoje żywe i prawdziwe odpowiedniki. Zamarzam wzrokiem, wpatrzonymi w drzewo, które na oko ma około ..... cdn